W szkole podstawowej miałem kolegę radiowca. Po lekcjach szedł do domu, siadał przy radiostacji i łączył się z najodleglejszymi miejscami na Ziemi. A potem dostawał z tych miejsc pocztówki, na dowód połączenia. Imponowało mi w tym wszystko. Od sprzętu, coraz większych i coraz liczniejszych urządzeń z pokrętłami i kolorowymi ekranikami i coraz większych anten na dachu, po dźwięki towarzyszące całemu przedsięwzięciu, szumy i trzaski oraz zniekształcone głosy i szyfr zrozumiały tylko dla wtajemniczonych. Zazdrościłem mu.

 

Któregoś razu pozwolił mi samemu odezwać się do mikrofonu. Wysłać w przestrzeń mój własny głos i poczekać na odpowiedź. Po chwili nadeszła. Czysta i wyraźna. Rozpoznałem w niej głos innego kolegi, starszego od nas, mieszkającego w klatce obok mnie. Ucieszyłem się niezwykle. Nie znaliśmy się dobrze, więc przedstawiłem mu się i pochwaliłem, że wiem kim jest oraz gdzie mieszka. Rozmowa nie kleiła się, skończyła się prędko. Spotkałem go potem na ulicy. Zwymyślał mnie od idiotów oraz pouczył, że przez radio nie ujawnia się tożsamości, a już na pewno adresu. Zniechęciłem się do łączności.

 

***

 

Przyśniło mi się, że ktoś zaprasza mnie na strych. Ciągnie mnie za rękę i z wielką ekscytacją opowiada, że koniecznie muszę coś zobaczyć. Strych jest ciemny i zagracony. Po chwili dostrzegam, że wszystkie te graty unoszą się w powietrzu. Bezdźwięcznie lewitują. Serce bije mi szybciej. Na moment ulegam radości i pokusie wiary, że jednak wszystko nie jest takie, jak się wydaje. Ale po chwili mówię sam sobie, że przecież to pewnie tylko przeciąg.