Był Jan człowiekiem żelaznych zasad. Śrubki, nakrętki, gwoździe, śrubokręty, młotki, dłuta, pilniki, uszczelki i tak dalej miał poukładane, powrzucane do setki szuflad lub powieszane na ścianie z dziurkowaną dyktą według wielkości. Jako nałogowy palacz, przez kilka lat utrzymywał reżim palenia tylko w lata parzyste. Zerwał stosunki z bratem przez jakiś spór honorowy. Na zawsze, włączając pogrzeb. Jako funkcjonariusz Ochotniczej Ratowniczej Milicji Obywatelskiej bywał członkiem komisji egzaminacyjnej karty rowerowej. Kiedy trafił do mojej szkoły w dniu, w którym zdawałem egzamin, nie dał poznać po sobie, że się znamy – byłoby to nieuczciwe. Tego dnia nie znaliśmy się, co zresztą nie odbiegało aż tak bardzo od stanu rzeczy każdego innego dnia. Krótko mówiąc Jan za wszelką cenę nie dopuszczał do siebie chaosu; stawiał tamę. Ale chaos przez tę tamę przeciekał czyniąc wyłomy i coraz liczniejsze i szersze szczeliny. Z czasem zaczął przelewać się też górą, aż zburzył tamę i zalał Jana całkowicie. Zatopił. Trzeba przyznać, że Jan walczył dzielnie o utrzymanie się na powierzchni. Ale w substancjach o mniejszej gęstości jest to trudniejsze.

 

Za szczyt osiągnięć ludzkości uważał Jan myśl inżynieryjną, natomiast wszelkie inne przejawy działalności intelektualnej uznawał za zbędne fanaberie. Na przykład medycynę. W szczególności zaś gardził Jan twórczością artystyczną, na czele z muzyką. Podobno zareagował entuzjastycznie na Rivers of Babylon, przy czym entuzjazm mógł dotyczyć Boney M. 

 

Tekst libretta, w porozumieniu z Marcinem, układa się w rodzaj wodewilu.