Usłyszałem gdzieś niedawno, że człowieka można widzieć mniej więcej pośrodku wielu skali wielkości. Na przykład między pojedynczą komórką (mikroorganizmem) a planetą (makroorganizmem). Albo między atomem wodoru a Układem Słonecznym. Albo neutrinem a galaktyką. Albo Długością Plancka a obserwowalnym Wszechświatem. Między niczym a wszystkim, można by powiedzieć, ale dajmy spokój.

Mając lat może 6 trafiłem w jakiś sposób na koncept nieskończoności. Nie potrafiłem sobie z tym nijak poradzić i męczyłem się straszliwie. W końcu z pomocą przyszedł Ojciec oferując metaforę: garnek, do którego można bez końca lać wodę. Spędziłem mając ten garnek i lejącą się do niego wodę przed oczami mnóstwo czasu.

No ale wracając do tu i dziś, męczę się nad Baśnią. Nie potrafię dobrze wystartować; co ruszę, to muszę wrócić, bo coś zgrzyta. Chwilami mam wrażenie, że widzę całość, ale za moment nie potrafię sobie wyobrazić kolejnego kroku. Ale byłem tu, w tejże dupie nie raz i nie dwa — wrażenie, że nie ma drogi do przodu to tylko przykre złudzenie. Droga jest, tylko niewidoczna; trzeba ją pokonać siłowo, czołgając się i czepiając się czego tylko się da. Bez technicznej maestrii, ni wyrafinowania. Napór i tępy wysiłek to są podstawowe elementy mojej strategii.

Co zaś do Leśmiana, męczę się mniej, choć też mam mały przestanek. Podczytuję Rymkiewicza (bardzo dobre) i wyobrażam sobie swobodnie Dookoła klombu jako rodzaj kołowego chorału, który, mam wrażenie, zapiszę w oka mgnieniu.

Swoją drogą, w tym samym miejscu skali wielkości, co człowiek, znajdują się też na przykład goryl, delfin, czy krzak róży, co może mieć wpływ na wnioski.