A więc skończone. Powstała prawie godzinna, tym razem dwuczęściowa forma. W części pierwszej najpierw Agnes, a potem Alojs prowadzą swoje monologi, niejako przedstawiając się i zarysowując szkic dramatu, ale ledwie go sugerując, odsyłając doń, gdyby ktoś miał ochotę. A w części drugiej wchodzą w dialog dziejący się jakby po wszystkim. Jakby w zaświatach, albo raczej jakby nigdzie, jakby wszystko się skończyło, zapanowała cisza w pustej przestrzeni przerywana tylko echem wcześniejszych zdarzeń i porywów serca, że tak powiem. Może to jest koniec ostateczny, a może chwilowe zawieszenie przed kolejnym początkiem w nieskończonym cyklu powrotów.

To pytanie, swoją drogą (wieczny powrót vs ostateczny koniec), jest jednym ze spoiw dla całej trylogii. Jest to pytanie bez odpowiedzi, ale pewne intuicje, może czasem pewne nadzieje, a czasem braki złudzeń z połączenia tekstu i muzyki tu i ówdzie przebłyskują. Nadzieje i braki złudzeń moje i Szczepana. Jesteśmy tu chyba w ciekawej siebie wzajemnie i nawzajem na siebie otwartej kontrze. A może wcale nie jesteśmy w kontrze, tylko kontrast, powiedzmy między ciemnością a światłem, nadzieją a rozpaczą, zachwytem a przerażeniem jest obecny tu i tam, tylko wychyla się raz bardziej tu, a kiedy indziej tam, pozostając w stanie chwiejnej równowagi, jak statek na fali. Ale nie rozmawialiśmy o tym wiele.

POKORA wraca na Śląsk. Po odejściu w zupełnie inne rejony w SYRENIE (w moim odczuciu bardzo potrzebnym odejściu, stanowiącym powiedzmy „wakacje na morzu”, stanowiące dla całości sam w sobie kontekst wewnętrzny), wracają pewne wątki obecne w DRACHU. Te powiązania nie są oczywiste, nie chcę ich wskazywać, bo sam bardziej je wyczuwam niż rozumiem, ale wyczuwam wyraźnie. Wątki śląskie są nadal przede wszystkim uniwersalne, ale w kontekście miejsca i czasu nabierają szczególnych znaczeń i mam wrażenie, że ten kontekst jest tu obecny bardziej wprost, mniej aluzyjnie, bardziej wyzywająco. Relacja Agnes i Alojsa może być odczytana jako pewna mocna, gorzka metafora. Rozpaczliwie smutna metafora. Ale nie musi. To była ważna dla mnie osobiście przeprawa, nawiasem mówiąc. Nieco więcej wiem i nieco więcej rozumiem, niż trzy lata temu. Z siebie i swojej tożsamości. Właściwie jestem nieco gdzie indziej. Właściwie jestem nieco bardziej.

POKORĘ spaja klamra. Gorzka refleksja o władzy; o relacjach władzy. Ale gorycz na samym końcu się rozpływa; uścisk klamry luzuje się. To półotwarcie jest moje, było mi potrzebne. Przyszło mi do głowy nagle, wraz z pełnym przekonaniem, że musi tam się znaleźć. Można je rozumieć, jak i zresztą całość, różnie. Ale „pozwala się wierzyć”.

Jak już wspominałem, możliwe, że cała trylogia zabrzmi w listopadzie w Tychach. Wtedy opublikuję całość tekstu i może wrócę jeszcze do tematu na chwilę.

A co teraz? Teraz muszę się odrobinę „przegrupować” wewnętrznie. Nie powiedziałbym, że odpocząć, bo jakoś, czemuś, idea odpoczynku mnie mierzi. W każdym razie zamierzam kontynuować cotygodniowe relacje, chociaż przede mną krótka przerwa w pisaniu. Ale przerwa niepełna, bo we wrześniu, jak się okazuje, mam przygotować orkiestrową wersję Pieśni do słów Baczyńskiego – tych pisanych na przełomie zimy i wiosny. A potem, z grubsza od nowego roku ale na pewne sposoby na pewno już wcześniej, rzecz duża.