Maska jest też o władzy. O kłamstwie i nikczemności. Opowiadanie można uznać za zjadliwą satyrę na słabego króla, któremu tron udaje się utrzymać wyłącznie podstępem, zniewoleniem i wydelegowaną przemocą. Wśród dworzan kiełkuje spisek. Przewodzi mu polityczny przeciwnik króla, mędrzec Arrhodes. Król nie wchodzi w polemiki, nie staje z wrogiem twarzą w twarz, tylko w tajemnicy tworzy morderczynię. To właśnie Arrhodesa ma zgładzić główna bohaterka. Król jest nie tylko przebiegły, jest też perfidny i wyrafinowany. Egzekucja nie ma być szybka. Zabójczyni ma najpierw uwieść ofiarę. Zanim zabije, zadać cierpienia i upokorzyć. Rozbroić, po czym zaszczuć. Dziewczyna-Maszyna sama nie zna od początku swojego przeznaczenia. Jest tym skuteczniejsza, im bardziej autentyczne jej zaangażowanie i uczucia. Nie jest najemną zabójczynią, tylko sama ofiarą. Zostaje tak skonstruowana, wyposażona w taki zestaw cech, przyobleczona w taką postać, że w swoim własnym osądzie kieruje się ku dobru. Toczy walkę o miłość, wolność i prawdę. Nawet kiedy już wie po co została stworzona. Najpierw kocha, potem chce się wyzwolić, w końcu otula konającego kochanka w mroźną noc. W rzeczywistości realizuje precyzyjny plan, nie mogąc go przejrzeć na wskroś.

Ciekawą rolę w tej historii odgrywa klasztor. Arrhodes w trakcie ucieczki znajduje tam schronienie. Na pomoc mnichów może liczyć też zabójczyni, nawet już pod straszliwą postacią mechanicznej modliszki. Mnisi nie wikłają się w konflikt, nie sądzą po pozorach, wysłuchują potrzebujących. Spowiednik Dziewczyny-Maszyny nie ocenia jej pochopnie, nie ma gotowego moralnego schematu, nie prawi kazań, tylko zadaje pytania. Zalążek dobra widzi nie w wyznawanych wartościach, powziętych postanowieniach ani jasnych przekonaniach, tylko wręcz przeciwnie, w niepewności. Modliszka nie potrafi odpowiedzieć na pytanie co zrobi, gdy znajdzie Arrhodesa. Nie obiecuje, że nie zabije. Nie wie i tego nie ukrywa, co pozwala mnichowi dostrzec tlący się w niej pierwiastek ludzki. Rozumie, że przeznaczeniu nie można uciec, ale można mu nadać różne sensy, poddając w wątpliwość. Nie usiłuje powstrzymać modliszki w jej pogoni. Modli się za nią, ale nie wchodzi w rolę arbitra.

Taki obraz duchowieństwa mądrze wątpiącego, kierującego się współczuciem niezależnie od atrybutów zewnętrznych i różnych uwikłań, w opozycji do niegodziwych rządzących odzwierciedlał być może w jakimś stopniu rzeczywistość, kiedy Lem pisał Maskę. Dziś nie bardzo. Władcy nadal bywają niegodziwi, natomiast duchowni swych szlachetnych wątpliwości i pokory w dużej mierze się wyzbyli. Dziś ani opozycjonista-wywrotowiec, ani poszukująca swej tożsamości osoba niejednoznacznie normatywna nie spotkają się raczej w pierwszym napotkanym klasztorze z ciepłym przyjęciem, nawet jeśli tak chciałby sam główny zwierzchnik.

Takiej władzy, która pod pozorem walki o szczytne wartości, sztucznie podsycając nieporozumienia i antagonizmy prowadzi swoją małą grę o wielkie wpływy, i takiemu kościołowi, który pozwala sobie na arogancję w sprawach wzbudzających największe moralne poruszenie, związanych z krzywdą i cierpieniem, oraz na cyniczny romans ze zdeprawowaną władzą – owszem, wypierdalać.