Pierwszych dni w szkole nie wspominam źle, było całkiem miło, chwilami onieśmielająco i wręcz przerażająco, ale równoważyła te nadmiary ilość wrażeń i wydarzeń zaskakujących i wciągających. Szybko odkryłem też dobrą kryjówkę przed wszelkim nadmiarem skutecznie chroniącą. Znajdowała się ona poza szkołą — ustaliłem sam przed sobą, że bardzo poza szkołą daleko. Poza planetą. Żeby do niej dotrzeć należało zatrzymać się na uboczu i przycisnąć ręce do zamkniętych oczu, najlepiej dolne części dłoni; dość mocno, z zachowaniem kontroli nad siłą nacisku. Po chwili takiego przyciskania przed oczami pojawiały się kolory układające się powoli w rodzaj tunelu, którym pędziło się coraz szybciej ku kolejnym wyłaniającym się z daleka kolorom, aż do zalewającego wszystko intensywnego i oślepiającego do bólu złota. Nie dało się w tej złotej przestrzeni wytrzymać zbyt długo, ból był zbyt intensywny, ale po powrocie do szkoły miałem przyjemne wrażenie bycia wtajemniczonym w coś poza wyłącznie umownym i nie wymagającym zbyt poważnego traktowania tu i teraz.

Teksty Radka (libretto, powieść źródłowa jak i wcześniejsze, do których zaglądam) wysyłają mnie w zaskakujące rejony. Nienowe, właściwie. W wielu już byłem, tylko zapomniałem, a o niektórych nie wiedziałem, że już je odwiedziłem, mam wrażenie. Przyprawiająca o zawrót głowy, chwilami niepokojąca wycieczka. Ale za siebie się nie odwracam teraz. Spadam, ale to względny upadek, po (wspominanym niedawno) torze okrężnym wobec jakiegoś zakrzywiającego, zawijającego ów tor centrum. Zaraz będę, gdzie już byłem, ale jednak po czasie (ΔT) czyli zupełnie gdzie indziej.

Tymczasem wraca też byk. Sapie i chyli łeb.

Przebijam się na jakąś drugą stronę. Właściwie już się przebiłem, tylko warunki jakie tu zastaję zbijają nieco z tropu. Huśta, huczy oraz razi. Chciałoby się wrócić do bezpieczniejszej powiedzmy zatoki. Ale tam już nic nie ma, szkoda czasu. Nie tym razem.

Wybór Leśmiana: Śmiercie, Goryl, Dookoła klombu, Gad, Niewidzialni, Namowa, Ludzie.