Tydzień niełatwy. Część druga wyłania się jak wyspa z mgły – powoli i na zbyt krótkie momenty żeby dojrzeć i zapamiętać szczegóły. Obraz jest nieostry. Wpatrywanie się męczy wzrok. Ale muszę tkwić tu, wpatrywać się i czekać. Nie mogę zająć się czymś innym, nie mogę odwrócić wzroku i odpocząć, nie mogę zasnąć. Nie mam dokąd popłynąć.

Po tygodniu tego czekania coś już mam. Rozumiem chyba ogólny zarys tej części. Przeczuwam proces, który się tu dokonuje i widzę jego punkty zwrotne. Kobieta rozmawiając z Syreną przechodzi od żalu i tęsknoty, przez chwilową radość i rozczarowanie, do wściekłości. Podobnie jak Mężczyzna w części pierwszej, stopniowo staje w ten sposób na własnych nogach, dojrzewa. Albo coś w niej dojrzewa. Ale analogia nie jest tu prosta i jeszcze dobrze jej nie pojmuję. I może nie pojmę, to nie jest historia z prostym morałem. Skargi nie zostaną tu wysłuchane, krzywdy nie będą wynagrodzone... 

Kobieta stoi na brzegu. Tęskni. Jest pełna żalu. Czeka na powrót Mężczyzny. Ich relacja jest właściwie kwestią otwartą, niekoniecznie jest, że tak powiem, partnerska. Być może żona czeka na męża, może na kochanka, może córka na ojca, albo matka na syna. Zresztą, cóż, jak twierdzą niektórzy, to na jedno wychodzi. Kobieta zatem tęskni i żali się. Została sama, nie wie co z nią będzie. Płacze.

Pieśń Syreny stanowi kontrapunkt. W jej śpiewie maluje się obraz kobiety płynącej razem z mężczyzną – zaludniającej z nim kolejne wyspy, czasem z mieczem i tarczą, czasem w łańcuchach i kajdanach. Ale nie stojącej samotnie na brzegu. Kobieta wydaje się głucha na tę pieśń. Może nie chce jej słyszeć. Boi się swojego prawdziwego odbicia. A w każdym razie tutaj ulega swemu żalowi.

Oto tekst pierwszego fragmentu:

 

MORZE / SYRENA

W moim majestacie, w moim wyniosłym domu

śpiewam moją pieśń.

Prądy i pływy, obmywające mangrowia

i schodzące we mnie lodowce.

 

KOBIETA

Stałam na brzegu i czekałam, aż wróci.

Czy wróci? Dlaczego popłynął?

 

MORZE / SYRENA  

Dlaczego pytasz o niego? Pytasz o niego niepotrzebnie.

 

KOBIETA  

Czekałam na niego tyle razy.

Zostawiał mnie tyle razy.

Czekałam, we łzach.

 

MORZE / SYRENA

Płyniesz z nim.

Nie wsiada na pokład przecież sam,

nie byłoby was na wszystkich wyspach

gdybyś nie płynęła z nim na proa.

Płyniesz z nim na północ, wolna, z mieczem i tarczą,

płyniesz na Grenlandię w otwartym knarze,

niezamężna pani swojego rodu.

 

KOBIETA

Czekałam na niego tyle razy,

wychodziłam na skały nad portem,

wyglądając na horyzoncie żagli.

Dlaczego mnie zostawił? Czy wróci?

 

MORZE / SYRENA  

Płyniesz w czarnej sukni przez Atlantyk z Europy,

W kajdanach płyniesz z Gwinei do Ameryki,

pod pokładami małych galeonów,

w zatłoczonych ładowniach niewolniczych statków,

w poszukiwaniu raju, pobożna i cicha,

daleko od królów i książąt.  

Płyniesz miesiąc, dwa, umierają twoje dzieci,

a ich ciała marynarze wyrzucają do morza i ty też umierasz.

Z plugawych zaułków Londynu

przemocą zabrana płyniesz do Australii.

Tylko z ciebie zrodzić się mogli nowi osadnicy,

nowi żeglarze, nowi niewolnicy.

Ważny fragment tekstu – kwestia Syreny: „pytasz o niego niepotrzebnie”. Jak widać został zmieniony – z pytania na stwierdzenie. To pytanie brzmiało mi tu fałszywie. Czytając cały tekst mam wrażenie, że Syrena nie jest postacią, która wchodzi w dialog. Rozmowa jest w moim odczuciu procesem żywym, zjawiskiem organicznym. Zachodzącym w „czasie biologicznym”. Możliwym między stronami, które nie mają pełnej wiedzy. Syrena nie jest żywa w ten sposób. Jest poza czasem. Jest zawsze teraz. A każde jej teraz jest zawsze. Więc nie może pytać, bo wie. Potwierdza to i udobitnia stosowany tu konsekwentnie zabieg – użycia czasu przeszłego u ludzi i teraźniejszego u Syreny. Co dziwne, w pierwszej chwili tego nie zauważyłem, Szczepan musiał mi to uzmysłowić. Ale kiedy już to dostrzegłem, to się zachwyciłem; uważam, że to doskonałe. Wracając do pytania Syreny – Szczepan zgodził się ze mną i zmiana weszła w życie.

Muzycznie ten fragment nabiera bardzo powoli kształtu. Podstawą będzie krótki motyw, który przyszedł mi do głowy bardzo dawno temu, właściwie mogę powiedzieć, że jest to jeden z moich pierwszych pomysłów muzycznych w ogóle. Z czasu, kiedy błądziłem zupełnie po omacku, siedząc przy pianinie i próbując skonstruować jakieś mini-całości.

Postać pierwotna wygląda i brzmi tak:


 

POSŁUCHAJ

Po pewnych modyfikacjach w stronę symetrii, o których już pisałem wcześniej, warstwa harmoniczna przybrała taką postać:


 

POSŁUCHAJ (z małym rozwinięciem)

…a melodia rozwija się w śpiewie w nawiązaniu do, ale i daleko idącym rozwinięciu tej pierwotnej postaci.

Nawiasem, nie piszę tu póki co zbyt wiele o śpiewie. Napiszę, w swoim czasie.

W tej części pojawi się też seria, którą wykorzystałem niedawno w Colusie (wspominałem ostatnio a propos Bartka Dusia):


 

POSŁUCHAJ

Jak widać, w dwóch postaciach, w inwersji względem gis /as, w obu przypadkach z d jako najdalszym punktem wychylenia. Oraz z ważnym dla mnie rodzajem trójdźwięku jaki tworzą pierwszy i dwa ostatnie stopnie serii (układ kwarty i trytonu); z jakiegoś powodu takie współbrzmienie jest dla mnie bardzo atrakcyjne.

Ta seria zabrzmiała już przez chwilę w części pierwszej, w momencie jednej z „burzliwych” kulminacji. I zgodnie z tym, w części drugiej będzie towarzyszyć momentom, w których żal Kobiety przerodzi się we wściekłość.

Na koniec jeszcze kilka słów na temat formy. Podtytuł kolejny raz nawiązuje do pierwszych dramatów; melodramma jest jednym z pierwszych określeń używanych w stosunku do opery. Dzisiejsza dwuznaczność tego terminu jest zamierzona i jeszcze do niej wrócę, dziś chcę o tym, co każe wracać do dawnych form. O niezgodzie na ostateczne ich porzucenie. Poczuciu, że jest w nich jeszcze niezrealizowany potencjał. Rozmawiałem niedawno (mailowo) z młodszym kolegą, który wyraził głęboki żal, że właściwie nie wolno już dziś używać formy sonatowej. Że to niezrozumiałe i niesprawiedliwe. Rozumiem ten żal. Przy czym, myślę, że wolno. Trzeba tylko wystrzegać się, jeśli mogę się tak wyrazić, padliny. Lepiej nie udawać, że ładnie pachnie coś, co dawno się rozkłada. Ale dobrze pamiętać też, że padlina użyźnia glebę. Trzeba tylko poczekać, a podczas żniw zbierać plony a nie nawóz. (Ukłon w stronę moich rolniczych korzeni; lubię myśleć, że coś z nich we mnie zostało). Widzę tu podobieństwo z żeglarstwem, właściwie z czymkolwiek co ma nieodparty powab, mimo dezaktualizującej się konkretnej funkcjonalności. Transport towarów przy użyciu niewielkiej, stosunkowo powolnej, wymagającej narażenia życia i zdrowia drewnianej konstrukcji nie ma dziś wielkiego sensu. Ale to nie znaczy, że żaglowiec przestał być piękny, kształt żagla i kadłuba doskonały a „morski etos" użyteczny. Ani, że nie da się już doświadczyć wyjścia z portu, utraty lądu z oczu i dostrzeżenia go na nowo i powrotu do portu.

Wracam do Syreny.