W Spojrzeniu Baczyński patrzy w lustro i widzi wielokrotne odbicie. Widzi duchy ze świata, który nie zdążył się wydarzyć, ale jego czas minął i nie wróci. Na teraźniejszość patrzy z przyszłości, w której go już nie ma. Lustro nie odbija jego obrazu, tylko wersje, które nie stały się ciałem. Ale są w jakiś sposób rzeczywiste. Są w tym, który patrzy i mówi, i który istnieje w swoim nieuniknionym, realnym czasie. Pozostają w bezczasowej, kolistej pamięci Wszechświata. Są tym, „co już było i co ma być”. Co jednak jest marną pociechą dla patrzącego, widzącego wyraźnie swój rychły, niechybny koniec.

Halina Żelaska wspomina śmierć Baczyńskiego, którego poznała już w trakcie powstania. Opisuje go jako chudego, zmęczonego, przerażonego chłopca o smutnym spojrzeniu. Zginął czwartego dnia powstania, przez nieuwagę. Usiadł w oknie naprzeciwko Teatru Wielkiego, na dachu którego był snajper. Ledwo usiadł, dostał kulę w głowę. Halina Żelaska sprawdzając puls zdążyła zdziwić się, że z otworu w skroni płynie mało krwi, po chwili Baczyński nie żył.

W. B. Yeats, poeta, który zmarł niewiele przed Baczyńskim, jednak przeżywszy życie o wiele dłuższe, w zupełnie innym miejscu i całkowicie innym czasie, w swoich esejach mówi co nieco o duchach. O wywoływaniu duchów swoich poprzednich wcieleń. Mówi też o łączeniu poezji z muzyką, do którego nie miał zaufania, które jednak eksplorował intensywnie przez jakiś czas. Przy czym tropił muzykę zawartą w samym tekście, takim, jak go napisał, możliwość dodania muzyki do jego tekstu przez kogoś innego z obrzydzeniem odrzucał. We współpracy z Florence Farr ukuł metodę zapisu partyturowego, sugerującego wysokości dźwięku i akcenty, który zastosował dla kilku swoich wierszy. Wykonywała je Farr z towarzyszeniem psalterionu. Yeats mówi też o dramaturgii, ale to kiedy indziej (być może).

Przez większą część tego tygodnia myślałem, że będę dziś pisał o przestoju. Nie miałem pojęcia jak zabrać się za te teksty, od czego zacząć i w którą stronę pójść. Ale jednak w okolicach piątku coś zaczęło się pojawiać. Skrawek melodii słów „nie powróci” i urywki harmonii. Kółko zanikających akordów, półotwarte, półzamknięte, powiedziałbym. Przez to półotwarcie widzę już drogę do Wigilii. Ale to jeszcze nie teraz.

PS. Kiedy studiowałem w Louisville, Adam Zagajewski prowadził raz warsztaty dla studentów literatury chcących pisać wiersze. Spotkanie było otwarte dla publiczności, więc oczywiście poszedłem. Amerykańscy dwudziestolatkowie bywają niełatwi w rozmowie. Z pewnym trudem pojmują, że poza Ameryką toczy się jakieś życie, w którego centrum nie jest Ameryka. Bywa też, że nie bardzo mieści im się w głowie istnienie zupełnie innych punktów widzenia, niż ich własny, i że ktoś może ten ich punkt widzenia uważać za dający się zmodyfikować. Adam Zagajewski prowadził warsztaty w formie rozmowy, z wielkim taktem. Cierpliwie i w skupieniu słuchał studenckich deklamacji, namyślał się, po czym zadawał pytania, nie dziwiąc się odpowiedziom. Po spotkaniu podszedłem na chwilę nie mając właściwie nic do powiedzenia, ale jednak bardzo chcąc coś powiedzieć. Uśmiechnął się na wieść, że jestem z Gliwic. Nie miał nic przeciwko wykorzystaniu jego wiersza Cisza do pieśni. Życzył mi powodzenia.

R.I.P.