Wigilia skończona. Rozmowa potoczyła się ostatecznie w stronę dość dużej kulminacji, po której na koniec następuje rodzaj repryzy z użyciem materiału początkowego, ale w sporym zniekształceniu. Przede wszystkim w inwersji, ale nie tylko, właściwie nie do poznania. Cytat z początku patrzy w lustro, ale nie widzi siebie, tylko scenę w pokoju, po wigilijnej nocy. Jacyś trzej goście, ciało zmarłej przy stole, krzyż na ścianie, koniec i cisza.

Mam już też ostatnią część cyklu, Śmierć. Napisała się sama, w trakcie powstawania Spojrzenia i Wigilii. Wyłaniała się stopniowo, jakby niepostrzeżenie i na koniec Wigilii była w zasadzie gotowa. Jest krótka. Stanowi już tylko postscriptum, rodzaj echa albo „szczątków” tych dwóch poprzednich pieśni. Wiersz, znowu (jak Spojrzenie) w osobie pierwszej, pokazuje sam moment umierania. Ustawanie, ucichanie. Wyobrażam sobie, że o ile Spojrzenie i Wigilię można by wykonywać osobno, o tyle Śmierć ma rację bytu tylko jako zakończenie całego mini-cyklu wykonanego w całości.

W dokumencie Last Breath (ostatni oddech) z 2019, w centrum odrobinę drażniąco konwencjonalnie sensacyjnej opowieści o wypadku przy pracy nurków głębinowych na Morzu Północnym jest wyjątkowa scena. Główny bohater w wyniku, jak to się mówi, serii niefortunnych zdarzeń leży sam na dnie morza i umiera. Jest odcięty od źródła tlenu i od łączności radiowej, a sztorm na powierzchni i awaria systemu nawigacji uniemożliwiają ratunek. W ostatnich chwilach czuje spokój. Jest smutno, ale jest w porządku. Na powierzchni walka o życie nie ustaje, nie może ustać, nie wolno jej zarzucić. Ale powierzchnia i dno to nie są dwa różne światy. Są względem siebie na wyciągnięcie ręki.

Jutro mija rok od pierwszego wpisu. Zapewne jakoś to podsumuję w aktualizowanym wstępie.