Skończony i Leśmian. Ostatnia pieśń, Niewidzialni, wyłoniła się z niewykorzystanego pomysłu na zakończenie przedostatniej. Długo obracałem w głowie akordową progresję, która wydawała mi się dobrą puentą dla Gada. Gad skończył się inaczej i już miałem progresję wyrzucić do śmieci, ale okazała się jednak puentą i dla Gada i dla całej wcześniejszej reszty. Mam wrażenie, że brzmi jak echo wszystkich poprzednich pieśni, ale może to tylko omamy.

Tytuł całego, pięcioczęściowego cyklu (Śmiercie, Goryl, Dookoła klombu, Gad, Niewidzialni) będzie: Leśmian – dwuwiersze. Dwuwiersz, poza tym, że oddaje faktyczną strukturę wszystkich tekstów, rozumiem też szerzej, jako dwutakt (dwusuw). Jest w tym cyklu naprzemienność. Ukryte, ulotne i prawie nie dające się poznać występuje na przemian z namacalnym, narzucającym się i agresywnie ekspansywnym. Nimfa na przemian z Bestią. Nimfa jest zarówno pamięcią o tym co było, jak i potencjałem nowego; czymś w rodzaju delikatnej podstawy jakiejkolwiek ciągłości, której warunkiem jest i pamięć i jednocześnie słabość, niedokładność kolejnych powtórzeń. A Bestia jest ślepą, brutalną mocą, nie baczącą ani na piękno, ani na precyzję; nie liczącą się z ryzykiem śmierci siłą, która temu potencjałowi może nadać ruch, kierunek i pęd – ku nieuchronnemu końcowi, ale z wszystkim co po drodze w nagrodę. I jest też w tym cyklu, jak w dwusuwie, nierówność i niestabilność, brak symetrii. Bestia występuje nie tylko nazwana po imieniu.

Bestia przenika Wiktoryna i Kóbę, jest wężem, i jest gorylem. Jest też, nawiasem mówiąc, modliszką-machiną, jest bykiem i jest smokiem-syreną. Jest Ereszkigal. Jest dzikiem w krzakach. Głupio Bestii nie dostrzec i dać się zwyczajnie pożreć, ale głupio też albo i nawet jeszcze głupiej dostrzec Bestię i się jej wyrzec. Usłyszeć ją ledwo i struchleć. Uciec, kwicząc jak prosię. Nawet uciekłszy kilka kroków trzeba zatrzymać się i mimo przeraźliwego lęku odwrócić i na Bestię spojrzeć. Ruszyć w jej kierunku. Nie wyzbywając się lęku, przywdziewając go jak maskę. Podchodzić coraz bliżej przywdziewając i inne maski, za którymi pozostać z bijącym sercem, jak kamień. Wziąć w końcu Bestię w ramiona i zatańczyć. Dając się w tańcu prowadzić, patrząc w Bestii ślepia wbić jej nóż w serce. Ale nie ulec w tej ostatniej chwili pokusie idiotycznego, fałszywego, świętoszkowatego triumfu, że nareszcie i dobrze i pięknie, tylko serdecznie dziękując wypić z szacunkiem trochę krwi bestii, delikatnie złożyć na ziemi i czule ukoić.

A swoją drogą głupio też ulec czarowi Bestii, dać się zwieść urokowi jej siły i pozorom jej skoncentrowanej na sobie uwagi. Dać się zahipnotyzować i bredzić niewyobrażalnie. Przykładem Oliver Stone.

No więc koniec. Nie sądzę, żebym miał kiedyś jeszcze podejmować się pisania więcej, niż jednej rzeczy na raz. Dziękuję bardzo. A teraz, za chwilę, duża rzecz tocząca się już od pewnego czasu w tle przy udziale innych osób. Pora na mnie. Więcej niebawem.

Za tydzień jeszcze raz HEVEL w NOSPR.