Dziś niewiele. Rodzaj przerwy, choć to nie tyle przerwa, ile nadrabianie różnych zaległości. O kolejnej rzeczy nie będę jeszcze pisał. Może tylko tyle, że najwyraźniej grubo się pomyliłem w kwestii niepisania już dwóch rzeczy na raz. Okazuje się, że zrządzeniem różnych okoliczności wracam do sprawy już jakiś czas temu (2 lata) rozpoczętej, ale odłożonej na bok. Muszę ją teraz dokończyć, obok tej dużej, która nabiera rozpędu i o której więcej pewnie za tydzień. Ta wymagająca wznowienia to podwójny koncert fletowy dla Agaty i Łukasza Długoszów. Cieszę się. Wygląda na to, że towarzyszyć im będzie orkiestra wileńska.

A wczoraj HEVEL zabrzmiał po raz drugi w NOSPR. Zabrzmiał dobrze, pewniej i spokojniej. Był to koncert-wspomnienie o Andrzeju Chłopeckim. Za chwilę mija 10 lat od śmierci. HEVEL był a propos na różne sposoby. Bo śmierć i żałoba, ale też, bo był Andrzej trochę jak wywrotowy prorok, którego nauczanie było zawsze porywające i jakoś głębokie, nawet jeśli czasem trudne do zrozumienia w pierwszej chwili. Mogę sobie łatwo wyobrazić Koheleta z twarzą brodatego, ironicznie uśmiechniętego Andrzeja.

Nawiasem mówiąc, nasz koncert odbywał się w sali kameralnej, przy udziale również dość kameralnej publiczności. Natomiast w sali koncertowej w tym samym czasie grał Piotr Rubik dla publiczności raczej tłumnej. Nie dziwię się i nie biadolę, nie moja rola; nawet rozumiem przyczyny, a w każdym razie widzę, jak jest. Natomiast Andrzej miał tu ambicje zmiany (w swoim mniemaniu poprawy) świata i na pewno nie powstrzymałby się od dosadnego komentarza, gdyby się nie przewracał teraz w grobie, pewnie zgrzytając zębami i chichocząc.