Jak już z pewnością pisałem (założyłem, że nie wracam do wpisów wcześniejszych, więc jeśli się powtarzam, to trudno), praca z tekstem libretta, zwłaszcza przy adaptacji istniejącej prozy, to przede wszystkim redukcja. Seria cięć. Wycinanie fragmentów, wątków i postaci oraz zszywanie tego co pozostaje w całość. A właściwie nie tyle wycinanie i zszywanie, co patroszenie, skórowanie, usuwanie części samego szkieletu, składanie go w nową konstrukcję i skręcanie śrubami a potem wypełnianie świeżą tkanką łączną w postaci muzyki. Zastanawiam się co w tej metaforze z nową skórą… może nowa powłoka wierzchnia pojawia się dopiero przy premierze utworu. A z kolejnymi wykonaniami twardnieje i nabiera rumieńców. Porasta włosiem (przed oczami mam tu, z jakiegoś powodu, dzikie zwierzę). W każdym razie to nie jest sterylny proces; nie jest to czysta robota. Nie bardzo da się zachować logiczną, optymalną sekwencję; czasem na przykład jakiś element szkieletu okazuje się być zbędny, kiedy tkanka już go na nowo wypełnia. Więc trzeba łamać i patroszyć od nowa, a potem na nowo składać, okładać kości mięsem przycinając tu i ówdzie i czekając chwilę aż się rzecz na nowo zrośnie.

Od dłuższego czasu miałem poczucie, że coś jest nie tak z jednym fragmentem mojego wyboru tekstu „Maski”. Że forma, jaką przewidziałem dla całości (zgodnie z otrzymanymi wytycznymi czasowymi – około półgodzinny monodram) nie pomieści całego procesu dochodzenia Dziewczyny do prawdy o sobie, a w konsekwencji do jej transformacji, tak jak go zapisał Lem. Ten proces w opowiadaniu rozpoczyna się na dobre w karecie, kiedy Dziewczyna drąży we własnej pamięci i świadomości a w końcu zostaje spacyfikowana, trwa przez cały okres rozwoju romansu z Arrhodesem, a kończy się w drobiazgowym opisie sceny przed lustrem, kiedy Dziewczyna rozcina sobie brzuch. Są tu dwie kulminacje: ukłucie w karecie i rozcięcie brzucha przed lustrem. Muzycznie, w moim odczuciu, te kulminacje nie mogą być zbyt blisko siebie, bo zabrzmią fałszywie. Jak fala, która nabiera rozpędu i naturalnie załamuje się tworząc spieniony grzywacz, a potem zamiast się przetoczyć i uspokoić zanim nadejdzie kolejna, nagle piętrzyłaby się od nowa. Falowanie jest procesem, który ma swoją dynamikę i swoją inercję ograniczoną pewnymi warunkami zewnętrznymi. W muzyce te warunki nie są oczywiście tak wyraźne i jednoznaczne, jak w przypadku ruchu wody w polu ziemskiej grawitacji, ale jednak jakieś, mam głębokie przekonanie, są. No więc nie wiedziałem co z tym dwu-kulminacyjnym procesem zrobić, aż doznałem olśnienia, że ostry przedmiot w karecie i lancet przed lustrem to ta sama figura. Że można te sceny i wszystko co pomiędzy połączyć w jedną kulminację, po której rozpoczyna się już pościg. Wtedy z kolei część „ciężaru” romansu przenosi się z okresu, który w opowiadaniu jest po balu, na sam bal i moment pierwszego spotkania Dziewczyny z Arrhodesem; ich pierwszą rozmowę i taniec. A tu kolejne małe olśnienie – zastosowałem cytat. Z muzyki z jednego filmu – serialu. Serialu wszechczasów, który wizjonersko wyznaczył standardy, kiedy forma serialu telewizyjnego raczkowała, a po kilku dekadach powrócił i w zdumiewającej, olśniewającej retrospekcji te standardy odświeżył – w momencie, kiedy ta forma, wydawało się, już krzepła. Ciekawy jestem, czy ten cytat będzie czytelny dla kogokolwiek, tu jego fragmencik:


Ten tydzień zakończyła ostatnia uratowana z tego dziwnego roku premiera – kwartetu napisanego dla (wspaniałego!) Royal String Quartet. Jeszcze jeden koncert w pustej sali (tym razem radiowe S1), dla widmowej publiczności, słuchającej, być może, gdzie indziej i kiedy indziej. W programie również wszystkie trzy kwartety Pendereckiego. Cały koncert zabrzmiał jak pożegnanie. Wrażenie dla mnie spotęgowane faktem, że swój utwór pisałem tuż przed „końcem świata” – zimą zeszłego roku. W świecie, którego już nie ma. Skończyłem dosłownie w przeddzień oficjalnego stwierdzenia pandemii ogólnoświatowej.

Po koncercie, w całkowicie pustym i cichym hotelu zabrałem się za ponowną, krwawą defragmentację sceny spotkania Dziewczyny z Arrhodesem i wpadłem na wspomniany wyżej cytat.