Lem dostrzega i odmalowuje ważną prawdę – o dualizmie i biegunowości świata. Wiele w Masce wydaje się istnieć podwójnie, w relacji antagonistycznej. Dziewczyna – Modliszka, Król – Dysydent, taniec – pogoń, stworzenie – zagłada, dzień – noc, miłość – nienawiść. Dziewczyna pojawiwszy się na balu ma silne przeczucie, że kogoś spotka, idzie przed siebie, nie wie dokąd, ale wie, że do kogoś. Szuka miłości. Ma w sobie ten zaprogramowany potencjał i to on nią kieruje. Ale ma też silną predyspozycję do nienawiści, również czekającej na właściwy obiekt i moment ujawnienia się. W pierwszej fazie utworu (tak opowiadania, jak i kompozycji) obiekt miłości Dziewczyny jest oczywisty – to Arrhodes. Jakkolwiek ta miłość w odczuciu samej Dziewczyny jest konwencjonalna i płytka, to jednak niewątpliwa. Dziewczyna rozkochuje w sobie Arrhodesa i sama ulega uczuciu. Pozwala sobie na tę grę, bez wielkiej żarliwości, ale nie bez pewnej przyjemności. Mniej oczywisty jest przedmiot nienawiści. Początkowo wydaje się, że będzie nim Król i jego władza nad Dziewczyną. Ale to okazuje się niemożliwe do zrealizowania, a w każdym razie nie dające się wyrazić; program Dziewczyny-maszyny ma tu postawioną barierę. Nienawiść więc bohaterka kieruje przeciwko sobie. Początkowo wydaje się, że i tu jej możliwości są ograniczone. Kiedy w karecie, w momencie najwyższej desperacji, nie mogąc dość do ładu z własnymi wspomnieniami rzuca się na ściany w akcie autodestrukcji zostaje natychmiast powstrzymana ukłuciem usypiającego zastrzyku (nawiasem, to już drugi raz, kiedy następuje podobne ukłucie; nieco wcześniej Dziewczyna ma bardzo podobne odczucie dźgnięcia ostrym przedmiotem w gardle, chociaż tylko wyobrażone, kiedy ma zacząć rozmowę z Arrhodesem). Ale okazuje się, że samozagłada jest tylko odroczona. Nienawiść do siebie tli się dalej i wybucha ponownie we właściwszym momencie, przed lustrem, w momencie transformacji Dziewczyny w Modliszkę. Tym razem ostry przedmiot wnikający w ciało bohaterki jest w jej własnym ręku – lancet rozcina brzuch otwierając drogę wyjścia dla skrytego wewnątrz potwora.

W fazie drugiej dynamika miłosno-nienawistna jest bardziej zagmatwana. Początkowo uczucia bohaterki w nowej postaci wydają się być dokładnie odwrócone. Modliszka zachwyca się swym odbiciem w lustrze oraz nabytymi z nowym wcieleniem zdolnościami. Przez dłuższą chwilę nie może oderwać wzroku od zwierciadła, przegląda się na wszystkie strony, przechadza się po pomieszczeniu wypróbowując ruchy, jednocześnie dając ofierze uciec. Nienawiść wydaje się być z kolei skierowana przeciw ofierze właśnie. „Miłość zgasła” stwierdza Modliszka i z niewielką tylko zwłoką rusza we wściekłą pogoń. Ale jednak, mimo, że jako nowo-wykluty potwór bohaterka jest w swych działaniach bezwzględna a pościg bezlitosny, to jej uczucia są dalekie od jednoznaczności. Nadal tli się w niej pierwiastek ludzki, pamięta swą miłość do Arrhodesa i pędząc za nim z jasno określonym celem, sama nie wie czy chce, ani czy powinna, ani też co zrobi, gdy go wreszcie dopadnie. Nie może też jednak w pełni cieszyć się nowo nabytą miłością własną. Odczuwa wielką radość ze swych nadludzkich możliwości, groza jaką budzi sprawia jej perwersyjną przyjemność, ale jednocześnie odczuwa do siebie odrazę, a także żal za utraconą miłością i czułością. W ostatniej scenie nastąpi apogeum tych biegunowych namiętności – Modliszka czule otuli swą ofiarę-kochanka w śmiertelnym uścisku.

Ten dualizm domaga się (w każdym razie domaga się ode mnie) muzycznego odzwierciedlenia. Realizuje się to na różne sposoby, począwszy od składu instrumentalnego. Jak już wspominałem podzieliłem zespół na dwie grupy: (prawie) klasyczny „Pierrot” i jego wersja „blaszana”: flet, klarnet, skrzypce, wiolonczela i fortepian oraz saksofon, waltornia, trąbka, puzon i perkusja, z centralnym łącznikiem w postaci głosu sopranowego. Nie będzie tu jednoznacznego podziału na to co gra drewno z fortepianem, a co blacha z perkusją; od początku ta relacja będzie pogmatwana, jak wszystkie antagonizmy w treści opowiadania. Ale w kilku momentach ta instrumentalna (a)symetria będzie bardziej wyrazista. „Maska” jest opowiadaniem o transformacji. Przemiana dokonuje się na przestrzeni całego utworu, ale jest też obecna w każdym jego momencie jako etap większego procesu. Te poszczególne momenty wymykają się percepcji, nie dają się opisać w pełni, w gruncie rzeczy nie istnieją samodzielnie, tylko jako punkty „wirtualne”, na ciągłej linii. Jak w funkcji różniczkowej, albo równaniu Schroedinger’a. Trzy momenty w utworze, kluczowe w treści, będą jak próba niemożliwego w pełni, maksymalnego zbliżenia się do asymptoty, przyjrzenia się chwili przejścia między dwoma nieistniejącymi punktami – wtedy podział drewno-blacha będzie odczuwalny wyraźniej. Wtedy również faktura instrumentalna zbliży się na chwilę do pojedynczej melodii. Te momenty to: pierwsze spotkanie kochanków, scena z lancetem przed lustrem oraz spowiedź w klasztorze. W jakiś sposób, jeszcze nie wiem jaki, te trzy momenty podsumuje finał stanowiący wielopoziomowe spełnienie wszystkich dążeń bohaterki.