Utwór, zgodnie z tekstem, układa mi się w dwie fazy: bal i romans pod postacią dziewczyny, aż do przemiany głównej bohaterki, oraz pogoń i spowiedź, aż do śmierci Arrhodesa. Wszystko to, co pojawia się w fazie pierwszej, zapowiada to, co będzie w drugiej. Początkowo nieśmiało, z wieloma zwrotami w różne strony, nagłymi zrywami i chwilowymi przystankami. Według zewnętrznego planu, który realizuje się szybko, bez zatrzymywania się na żadnym z etapów na zbyt długo. Jakby szkoda było na to czasu. Chwila skupienia uwagi na królu i spostrzeżenie jego dziwnej obojętności, a potem krótka, niepozorna a brzemienna w skutki rozmowa z Arrhodesem o wachlarzu. Momenty chwilowego przestoju są tylko tam, gdzie to konieczne dla zbudowania fundamentów pewnej dynamiki i inercji w dążeniu do celu. Odzwierciedla to dobrze wyjściowa zawartość pamięci Maszyny-Dziewczyny. Wdrukowano w nią pewne wrażenia i obrazy, ale nie zadano sobie trudu, by ułożyć je w zgodną całość. Pełnią one jedynie funkcję ukierunkowującą zachowania i dążenia posiadaczki. Jej niepokój o wewnętrzną spójność nikogo nie obchodzi, a może nawet jest pomocny w zainicjowaniu agresji. Tylko tę też trzeba ukierunkować – gwałtem.

Przejawem najintensywniejszej aktywności bohaterki jest świadome zatrzymanie się (niejeden w tym utworze paradoks) i próba niepoddania zewnętrznej dynamice. Usiłowanie nie ulegnięcia automatycznym reakcjom na bodźce zewnętrzne i wewnętrzne. Obserwacja i poddanie w wątpliwość własnych pobudek. W fazie pierwszej takie zatrzymanie ma miejsce w karecie, w momencie introspekcji i próby odgadnięcia przez Dziewczynę własnej genezy. W fazie drugiej natomiast zatrzymanie następuje w klasztorze, gdzie Modliszka dzieli się swą introspekcją z mnichem-spowiednikiem. W obu przypadkach efekty są mizerne. Po introspekcji w karecie nie następuje wyzwolenie, wręcz przeciwnie, kończy się ona przywołaniem do porządku przemocą. Spowiedź w klasztorze też nie prowadzi do zbawienia, grzech jest raczej nieunikniony. Jedyne co Modliszka tu zyskuje, poza wskazówką gdzie dalej szukać, to chwilowe pocieszenie w braku potępienia ze strony mnicha. Ale jest też zatrzymanie trzecie – zatrzymanie „meta”. Cała opowieść jest w pierwszej osobie, w czasie przeszłym, jak podczas przesłuchania albo wyznania grzechów. Po przedstawionych w opowiadaniu wydarzeniach bohaterka najwyraźniej żyje dalej i ma szansę na dalszą introspekcję. Może po śmierci Arrhodesa wróciła do klasztoru i weszła w fazę trzecią – Mniszki? A może to sąd ostateczny? Albo po prostu została ostatecznie pojmana przez wysłanników króla i zdaje relację z wypełnionego zadania. Nie wiadomo.

Zmarł Gabriel Chmura. Nie znałem go ani blisko, ani bardzo długo, ale i tak byłem pod wielkim wrażeniem jego osoby i mam poczucie, że wiele mu zawdzięczam. Miał aurę postaci wielkiej potęgowaną jeszcze na zasadzie kontrastu przez dość drobną posturę. Wydawał się gigantem z jakiejś legendarnej, wcześniejszej epoki. Uśmiechał się ujmująco i życzliwie, jednocześnie w tajemniczy sposób tym samym uśmiechem studząc zapał kogokolwiek, kto chciałby mierzyć się zbyt wysoko. Zadzwonił do mnie kilka razy, żeby dopytać o postępy w pracy nad „Space Operą”. Zwłaszcza jeden taki telefon pamiętam bardzo dobrze. Zupełnym przypadkiem siedziałem akurat w domku pod Brukselą, patrząc na pasącą się w polu belgijską krowę i nie mając pojęcia jak rozegrać pierwszą „arię Muchy”. Gabriel Chmura zadzwonił z pytaniem, czy nie myślałem przypadkiem o kontratenorze, bo mają jednego w Poznaniu. Mucha natychmiast nabrała rozpędu. Jej „aria” chyba przypadła Maestro do gustu, w dniu premiery nuciło ją wesoło mojej córce we foyer poznańskiego Teatru. Za całą życzliwość i zaufanie, które poczytuję sobie jako zaszczyt, jestem dozgonnie wdzięczny.