Zdaje mi się, Narodzie, że jestem wielki. Że więcej widzę i rozumiem, że lepiej potrafię. Że potrafiłbym, co bym zechciał. Że mi wolno – to i owo. Nie wszystko, nie jestem głupi przecież, ale nikomu nic do tego, stanowię o tym sam. Nie zdarzyło mi się już długo, żeby mi ktoś powiedział coś, czego dawno sam nie wiem, albo żeby nie opowiadał bredni, które przenikam na wskroś pierwszym spojrzeniem i nie uzmysławiam mu tego, ewentualnie, jedynie przez nieskończoną dobrotliwość. Chyba, żeby było to sprawą wyższej wagi, sprawą słuszną i doniosłą, wtedy głosiłbym, prosto w oczy, niewygodną, niepopularną, lecz jedyną prawdę.

 

Ale wiem dobrze, że jestem zwykłym kundlem. Prostym, niedouczonym, niedomytym, ordynarnym i wulgarnym, brzydkim, śmierdzącym i leniwym, nie znaczącym nic, wartym jedynie razów pałką, o ile w ogóle czegoś, chamem.

 

Taki ze mnie nieodrodny syn.