Jadąc przez las trafiliśmy na małą grupę łani. Jadły siano z paśnika. Zobaczywszy nas odbiegły kawałek, ale, wyglądało na to, ani bardzo się bojąc, ani bardzo daleko. Raczej robiły nam miejsce do przejazdu, niż uchodziły w strachu przed śmiercią. Zatrzymaliśmy się wszyscy i długo patrzyliśmy na siebie wzajemnie.

Nabyliśmy pewnego razu pułapkę na myszy opisywaną jako humanitarna. Stanowiła sporej wielkości pojemnik z otwieranym, przeszklonym sufitem oraz systemem zapadek pozwalających małemu, giętkiemu zwierzęciu na wejście, ale uniemożliwiających mu wyjście. W środku należało umieścić coś do jedzenia a schwytaną ofiarę wynieść w pole, czyli tam, gdzie, jakoby, jej miejsce. Z początku operacja udawała się kilkakrotnie, ale w końcu myszy zaczęły urządzenie omijać (pomijając to, że z pola zapewne prędko wracać, bo niby dlaczego nie), więc i my o nim trochę zapomnieliśmy. Przypomniawszy sobie po jakimś, prawdę mówiąc nie całkiem krótkim czasie zajrzałem do środka i zastałem tam futro, kości i pazury. Co najmniej dwie myszy wyjadłszy przynętę zmarły z głodu. Zgniły i wyschły. Unde malum? Choćby z przeoczenia. Czyli z natury rzeczy. Bo mniej oczu niż rzeczy. Albo w każdym razie rzeczy rozpościerają się, coraz szybciej, poza zasięg jakiegokolwiek spojrzenia. Chyba.

Leśmian: Śmiercie, ok. 5-minutowe, gotowe, a od jutra Goryl. Układa mi się w głowie cały cykl. W charakterze naprzemiennym, kontrastującym. Mówiąc najogólniej, czyli właściwie nic nie mówiąc.

Rak: utknąłem trochę. Wiele ważnych decyzji do podjęcia na początek; miotam się nieco między myśleniem o całości a aktualnym wycinku początkowym. Stosunkowo dużo do przewidzenia szczególnej logistyki wynikającej ze zróżnicowanego stopnia polegania na zapisie nutowym wśród członków zespołu, na który się zdecydowałem. Ale coś się rodzi i wyłania.