Przez cały tydzień siedziała mi w głowie myśl o czymś, o czym powinienem napisać dzisiaj. Była na tyle jasno sformułowana, na tyle intensywnie klarowna, że nie zapisywałem jej nigdzie, stworzyłem tylko słowo klucz-hasło kodujące jakoś jej istotę. A dziś nie pamiętam o co chodziło. Czuję tylko posmak myśli. Może pamiętam wrażenie jej towarzyszące; satysfakcję z tego, jaka jest ładna i logiczna. Mam w głowie nie tyle pustkę, ile plamę. Hasła również zapomniałem.

 

Życie jest odcinkiem w czasie (to nie ta myśl). A odcinek z definicji odsyła do linii, której jest częścią – nieskończonej w obie strony. Ale zgody co do realności takich bytów jak nieskończone linie nie ma. Można wyobrazić sobie linię wybiegającą poza odcinek w tę i drugą stronę. Nawet całkiem daleko. Ale nie daje się ta myśl domyśleć do końca. Rozmywa się w plamę. Lepiej pomyśleć o wyznaczającym odcinek punkcie na obracającym się okręgu. Okrąg też jest nieskończoną linią. Pozornie nieskomplikowaną, ale przy oglądzie bliższym sprawiającą wiele kłopotów i kryjącą wiele tajemnic. Jako idea – rewolucyjną.

 

Utwór skończony. Wyszło minut osiemnaście. Premiera w grudniu, w Bydgoszczy. I tu jeszcze jedno sprostowanie – napisałem na początku, że w Toruniu, ale właśnie w Bydgoszczy. Pomyłce winien Kopernik. Dowiedziawszy się o tym kontekście tematycznym założyłem odruchowo, że chodzi o Toruń. Faux pas okazuje się dużo poważniejsze, niż mógłbym przypuszczać – między miastami są zdaje się jakieś zaszłe, wielowiekowe animozje... No cóż, przepraszam i życzę zażegnania wszelkich waśni.

 

A teraz – Wesele.