Scena IV prawie gotowa. Brakuje mi jeszcze tylko mini kody-puenty po ostatniej kulminacji. To znaczy mam ją, tylko nie do końca zapisaną. Scena rozciągnęła się do minut ponad dziesięciu, prawie dwunastu i jest, mam wrażenie, dobrym wprowadzeniem, również właśnie czasowym, do finału całego pierwszego aktu.

 

Przy pisaniu ostatnich kilku minut miałem chwilami wrażenie pełnego wiatru w żaglach. Wręcz stanu, w którym jednostka pływająca unosi się nad wodą, w zasadzie frunie w powietrzu, w wodzie zanurzając tylko kil dla zachowania kierunku, a kadłubem od powierzchni czasem się tylko odbijając. Ale to były tylko krótkie momenty. 

 

Ostatnie kilka minut pisałem w ruchu, w trybie hotelowym, co jak kiedyś tu wspomniałem, lubię i co mi sprzyja. Nie miałbym nic przeciwko mieszkaniu w hotelu przez większość czasu. Z zasadniczo niezmiennym wnętrzem, a zewnętrzem zmieniającym się co jakiś czas dla miłej, chwilowej dystrakcji w razie potrzeby.

 

Swoją drogą zrobiła na mnie na moment wrażenie miejska architektura. Nie jej konkretny wygląd, tylko raczej fakt, że jest długoletnim świadkiem i powiedzmy upostaciowieniem konkretnej historii. Prawie nigdy to na mnie wrażenia nie robi, muszę wyznać.

 

Koncert też jest już w fazie końcowej. Fragmenty materiału dotychczasowego formują się w nieco dłuższą fazę kulminacyjną. Szczegółów jeszcze nie znam / nie widzę. Ale czuję miejsce, w którym wszystko się skończy. Miniaturowość trochę się przełamuje, ale tylko trochę.

 

A więc teraz przedfinalna koda i sam finał aktu pierwszego opery oraz finał koncertu na dwa flety i orkiestrę.