Jan rodzinnie nie udzielał się chętnie, za wyjątkiem sytuacji, w których można było nie rezygnować przy tym z pozostawania w garażu – naprawić coś w samochodzie czy rowerze lub coś skonstruować. Raz pokazał mi, jak zrobić naprawdę dobrą procę. Należało uciąć ok 10 cm sztywnego, ale niezbyt grubego izolowanego przewodu, zdjąć po centymetrze izolacji z obu końców, tak by jej nie uszkodzić, przy pomocy kleszczy prezycyjnie pozaginać przewód w pożądany kształt, a na koniec przymocować doń kawałek mocnej gumki – poprzez nałożenie zdjętej wcześniej izolacji na końce, z wsuniętymi pod nią końcówkami owej gumki. Można było jeszcze usztywnić zagięcie stanowiące rączkę przy pomocy rurki termokurczliwej. Jako pociski sprawdzały się zagięte w kształt U półtoracentymetrowe kawałki jeszcze cieńszego przewodu – z izolacją lub bez. Pocisk taki przebijał sporej grubości papier i zadawał całkiem bolesne rany, nawet przez ubranie. Kiedy zorientowano się w mocy tej procy, chciano mi ją zabrać, ale obiecałem schować w pudle i nie używać. Łamałem obietnicę bardzo rzadko. Nie strzelałem do ptaków.

 

Interludium za mną. Wyszło prawie ośmiominutowe. Teraz już brnę przez ostatnie trzy sceny. Dość sprawnie i płynnie.