Jednej nocy dwadzieścia lat i kilkanaście dni temu Jan wstał z trudem z łóżka i poszedł do toalety. Nie zdążył jeszcze całkiem wytrzeźwieć, ale przez długi już czas nie trzeźwiał w zasadzie wcale, więc na zawroty i lekki ból głowy nie zwrócił uwagi. Dokuśtykał chwiejnie do muszli i zanim zebrał się w sobie do kolejnego wysiłku odetchnął głęboko i spojrzał w okno. Być może. Oprócz bólu głowy oraz nogi poczuł teraz jeszcze coś, na co uwagę już zwrócił. Chwila obecna, niełatwa do zniesienia, jak każda od bardzo dawna, nagle stała się inną chwilą niż którakolwiek z tych, które pamiętał. Stała się wyraźnie i wyraziście istotna. Poczuł Jan rodzaj ekscytacji. Przez moment nie mógł zdecydować, czy ta ekscytacja była pozytywna, czy raczej przeciwnie. Być może. Świerk za oknem stał na swoim miejscu, a nieco dalej rysowały się kształty parku nad rzeką. Nic nie uzasadniało innego niż zwykle samopoczucia; wszystko wydawało się tak samo jak zawsze zastygłe. I nagle, być może, zalała Jana fala absolutnego przerażenia pomieszanego z wielką ulgą. Być może zrozumiał, że właśnie trwa jedna z jego ostatnich chwil i że w którejś z kolejnych go nie będzie. Być może miał ochotę krzyknąć, wezwać pomocy, choć pewnie raczej nie; być może wydał z siebie jakiś dźwięk, a być może bezdźwięcznie osunął się i legł między muszlą a pralką. Być może jeszcze przez chwilę był świadomy i widział przez okno szare, niskie chmury oświetlone blado od spodu przez uliczną latarnię.

 

Przeżywszy kolejne dwa lata i kilkanaście dni w niezłym zdrowiu i nawet lepszym nastroju, Wanda zabierała się jednego popołudnia do spożycia pierogów z owocami podanych jej przez córkę. Dochodziła do siebie po niedawnej operacji biodra (w odróżnieniu od Jana, nie stroniła od lekarzy, wręcz przeciwnie). Nim zdążyła przełknąć pierwszy z pierogów, poczuła silny zawrót głowy. Upuściła widelec i osunęła się w fotelu. Przez moment próbowała walczyć z ogarniającą ją bezwładnością, coś powiedzieć, ale nie zdołała. Być może poczuła spokój, w każdym razie była uśmiechnięta. Po chwili straciła przytomność. Jeszcze przez kilka dni leżała w szpitalu a niektóre z jej życiowych funkcji podtrzymywane były przez maszyny. Być może dotarła do niej, w jakiejś formie, informacja o tym, że siedziałem tam przy niej przez długą chwilę wpatrując się w jej nieruchomą twarz i wysychające powoli dłonie, nie mogąc zdecydować, czy patrzę już tylko na martwe ciało, czy jeszcze nie tylko.

 

Do pudła trafiło jeszcze wiele innych rzeczy. Znalezionych, otrzymanych, ukradzionych. Pewność co do ich pochodzenia stopniowo blaknie. Kiedyś, za jakiś czas, ktoś je wszystkie wyrzuci.

 

Koniec.