Pouczająca ta wycieczka do innych planet. Zwłaszcza usiłowanie wejścia w stan warsztatu, ale też umysłu, czy nawet ducha kogoś znacznie młodszego od siebie. Albo młodszego samego siebie. Układając palce na gryfie w kształt wdrukowany w mozole a potem nie używany przez dekady można odtworzyć przy okazji całokształt własnej osoby, jak jakiś nie widziany od dawna gwiazdozbiór. I zdziwić się przy tym, jak przy wszystkich oczywistych zmianach i skutkach upływu czasu pewne rzeczy jednak najwyraźniej pozostają niezmienione. Jak jest się nadal dzieckiem, któremu przyśniło się bycie dorosłym. Jak niewiele więcej się wie, wbrew wszelkim pozorom. Najbardziej tym samodzielnie kultywowanym i strzeżonym pozorom.

 

Nie jest się lisem ani nie jest się lwem. Jest się tchórzofretką.