Kluczyk
Kulminacja za mną. Kontakt zerwany, namiętność zawieszona. Znowu szum i brak sygnału. Prawie koniec. Co to było właściwie, rodzi się pytanie. Trochę żal, trochę wstyd. Lepiej nie mówić nic nikomu. Zapisać, zamknąć i wyrzucić kluczyk. Odpłynąć daleko od brzegu i cisnąć go w fale, niech idzie na dno. Albo niech go połknie ryba.
Tymczasem „Głos potwora” w Gdańsku. Jest pewnym wyzwaniem utrzymać w głowie tamę między tym, co się rodzi, a tym, co już napisane i niby zamknięte, ale jednak ciągle świeże i dopiero uczące się stać na własnych nogach. Ale da się. Głowa mieści wiele tam.
Swoją drogą popremierowy hałas dysonuje mi trochę z ciszą, która ma zalegać po ostatnim akordzie (będącym dalekim echem akordu pierwszego – ta historia się nie kończy, ani nie zaczyna w jakimś sensie). No ale taki jest teatr. Może to jest jego siła i jego sens, że nie wylewa się zanadto w życie. To, co na scenie ma działać z całą mocą, trzymać za gardło czy co tam jeszcze, ale potem puścić wolno.
Lubię teatr i mi go jeszcze mało.