Otóż wymyśliła Gośka Ipshording, świetna klawesynistka, utwór dla siebie i kapeli góralskiej Trebuniów-Tutków. Coś na kształt koncertu, trochę w kontekście Góreckiego. Nie byłem pewny, czy to da się zrobić ani dlaczego akurat ja miałbym próbować. I nadal nie jestem całkiem pewny, ale zapaliłem się. 

 

Posłuchałem Góreckiego. Posłuchałem Szymanowskiego. Posłuchałem Trebuniów. Spotkałem się z Krzysztofem ich liderem, który opowiedział mi trochę co i jak i co sugerowałby, że można, a co raczej nie (niewiele z tego, co zazwyczaj próbuję). Zagrał też na skrzypcach, fujarach i dudach. Zaopatrzyłem się w jego podręcznik „Muzyka Skalnego Podhala” złożony z części historycznej, teoretycznej oraz wielkiego zbioru melodii w śpiewie i grze zapisanych nutami. 

 

A teraz przepisuję. Kopiuję kilometry melodii z podwyższoną kwartą oraz obniżoną septymą. Na dwie czwarte, w dziwnych okresach 5-taktowych. W specyficznym idiomie skrzypcowym. Mieszam zaprawę, z której ulepię swój zestaw klocków a potem zbuduję z nich wieżę. Albo miasto. Albo statek kosmiczny.

 

A w gębę dostałem w okresie nastoletnim od krzepkiego górala, któremu się ona nie spodobała. Nie żywię urazy. Właściwie to się nie dziwię.