Kilka dalszych uwag w kwestii o czym jest „Maska”. Jest o niedoskonałości stworzenia. Maszyna jest niedoskonała. A w każdym razie niedokończona. Musi sama poukładać się z fragmentów, posklejać je. Te fragmenty to wspomnienia i pragnienia. Projekcja siebie wstecz i w przód. Wszystkie są niespójne. Nie składają się w jednolity obraz. Bohaterka, zwłaszcza na etapie bycia kobietą, przez cały czas czuje, że coś jest nie tak, jak powinno. Podejrzewa własną chorobę, szaleństwo. Widzi, że nie może wyjść poza narzucone jej sposoby postępowania, wypowiadania się itd., ale odczuwa ich sztuczność. Nie ma do samej siebie żadnego zaufania, ale nie ma też od siebie ucieczki.

Narzędziem umożliwiającym próbę ułożenia się w całość jest narracja. Może nawet przede wszystkim „Maska” to utwór o narracji. Najbardziej oczywista i dominująca jest narracja w osobie pierwszej i czasie przeszłym – Maszyna opowiada o wydarzeniach. Chronologicznie, linearnie, zmieniając tempo, ale płynnie, od swoich narodzin, do śmierci kochanka. Pod tą powierzchnią kryje się narracja w czasie teraźniejszym, ujawniona chyba tylko dwukrotnie, poprzez bezpośrednie zwrócenie się do czytelnika słowami (mniej więcej) „chcielibyście pewnie wiedzieć” i „proszę, aby oszczędzono mi tej części zeznania”. Czyli zasugerowana jest tu jakaś rzeczywistość poza opisanymi wydarzeniami. Może jest to otwarcie się na rzeczywistość czytelnika, jak chętnie ostatnio stosowane przez twórców seriali zwracanie się postaci wprost do kamery, ale może jest to dodatkowe piętro opowieści, sugestia, że po wydarzeniach z pierwszego poziomu wydarzyło się coś jeszcze, co trwa w tej chwili, jakiś rodzaj przesłuchania.

Może najmniej oczywista jest narracja opowiedziana tu sama w sobie jako narzędzie do budowania tożsamości. Wspomnienia z dzieciństwa, chociaż w sposób oczywisty nieprawdziwe i niespójne, pochodzące od trzech różnych osób, jakby wrzucone do głowy bohaterki niechlujnie, muszą stać się prywatną opowieścią, która naprowadzi bohaterkę na właściwy kurs. Z tej opowieści rodzą się znaczenia w zetknięciu z rzeczywistością (na przykład wyraźną sferą wspomnień są jakieś romansowe, sentymentalne historie, które pozwalają na zbudowanie prowizorycznej relacji z kochankiem). A znaczenia nabierają dynamiki i rodzą motywację do kolejnych ruchów, stale nabierając dynamiki. Maszyna jest jak ćma lecąca do płomienia. Wspomnienia pozwalają jej przeczuć spełnienie w celu do jakiego została zaprojektowana. Jest ich tylko tyle, żeby realizacja programu się powiodła, ale co ciekawe, najwyraźniej procesor Maszyny ma moc znacząco przekraczającą naturę programu. Maszyna przetwarza te dane na mnóstwo zbędnych, do niczego nie prowadzących sposobów, jednocześnie nieubłaganie realizując swój program. Może ta naddatkowa świadomość to nieprzewidziany efekt uboczny, a może przeciwnie, jak najbardziej zaplanowana dystrakcja zajmująca czymś procesor, tak, żeby nie przeszkadzał w realizowaniu precyzyjnych, czysto fizycznych ruchów. Całe opowiadanie wtedy jest obrazem złudzenia jakiemu ulega bohaterka realizując zaprogramowany cel. Bardzo kunsztowny i bardzo gorzki obraz świadomego życia.

Dźwiękowo zaczynam mieć jakieś przeczucia. Chodzi mi po głowie rodzaj przenikliwego, ni to ludzkiego, ni maszynowego krzyku. Coś między godowym krzykiem amerykańskiego jelenia wapiti, rykiem Mechagodzilli, a odgłosami zardzewiałych zaworów w duchu twórczości grupy „Type O Negative”.

Nie wiem czemu, chyba bardzo luźno a propos, o ile w ogóle, przypomniało mi się tu spostrzeżenie Adama Bonieckiego, że jeśliby Szatan miał mieć cokolwiek wspólnego z Adamem Darskim, to możemy spać spokojnie.

Libretto się wyłania. W tej chwili mam wersję o objętości mniej więcej połowy całości tekstu. Ciekawy proces; czuję jakby moja rodząca się wizja utworu nasiąkała tym wszystkim, co odrzucam. W śpiewie zostanie absolutne minimum; muszę odrzucić dalsze 80%... To plan na najbliższy tydzień.