Zbieram myśli z pewnym trudem. Niby się kłębią, płyną kolorowym i wydawałoby się wartkim strumiem, ale każda zatrzymana rozczarowuje. Trudno uznać którąkolwiek za dobrą, czy w ogóle za własną. Jakieś one, te myśli, marne. Niektóre zresztą może i nie całkiem marne, ale im mniej marne, tym bardziej śliskie i się wymykające. Mógłbym ten strumień zostawić swojemu biegowi i nie próbować nic zeń złowić a potem zjeść, strawić, wydalić i tak dalej, ale taka nieaktywność, dokładnie odwrotnie niż podają stare mądrości, wywołuje we mnie natychmiast głęboki niepokój. Możliwe, że ten strumień płynie znikąd i donikąd; płynie krótko mówiąc w kółko. Nawet pewne, że w kółko, bo wszystko płynie w kółko. Ale uznanie, że płynie po nic i że wolno po prostu mu się nic nie robiąc przyglądać mam za głęboką, narcystyczną, marnotrawną i głupawą arogancję.

Myśl powyższą wyrzucam z niepokojem z powrotem, bo co niby miałbym z nią dalej zrobić.

Baśń nabiera rozpędu. Nawiasem mówiąc, wspomniany strumień pisaniu przeszkadza. Jego szum nie koi tylko drażni i odwraca uwagę. Ale przez jakiś czas daje się go ignorować. W moim przypadku najlepiej wcześnie rano. Im częściej, tym dłużej. W każdym razie, musiałem jeszcze do przed chwilą majstrować nieco przy składzie wykonawczym Baśni, ale z tym już chyba, wreszcie, koniec. Na wszelki wypadek powstrzymam się jeszcze przed podawaniem na czym stanęło. Tekst też już raczej ostateczny. Jadę dalej. Z kolei Gadowi pozwalam dojść do głosu we własnym tempie, jeszcze nic nie zapisałem, ale sporo wiem. W obu przypadkach mam już stale z tyłu głowy dość nieodległy termin zakończenia – konieczny, bo w tle trwają już dość szeroko zakrojone przygotowania rzeczy kolejnej, która wypełni resztę roku i jeszcze trochę. Niektórzy zżymają się na terminy. Kompletnie ich nie rozumiem.

Yuval Noah Harari sformułował w rozmowie z Samem Harrisem myśl, że wojna w Ukrainie może dawać podstawy do pewnego, mimo wszystko, optymizmu, bo jest brzmiącą w ostatniej chwili pobudką przed katastrofą ku której zmierzał świat. Twierdzi Harari, że Putin niedoszacował i przeszarżował również w tym sensie, że gdyby zaczekał jeszcze chwilę, parę lat, to by się świat zachodni już nie zdołał skonsolidować i stawić oporu. A teraz jeszcze zdołał i wszystko jeszcze może być dobrze. No, oby. Diagnozy Harariego w pierwszym odruchu budzą zaufanie, wydają się wyjątkowo trzeźwe. Ale w odruchu drugim budzą też jednak pewne powątpiewanie. Jakieś one, te diagnozy, nieco zbyt okrągłe i uczesane. Kształtują się w jakiś wieczny, wszechobejmujący bon mot za bardzo. Ale może faktycznie to pszenica udomowiła człowieka, a nie odwrotnie.

Tymczasem nazad, w stronę słońca, po raz czteroipółmiliardowy.