Tydzień upłynął pod znakiem Baśni. Usiłowałem możliwie dużo czasu i przestrzeni we własnej głowie wydrzeć dla Czerwieni, ale z sukcesem umiarkowanym. Jednak Kóba, Wiktoryn, Malwa, Chana, Sława i wąż wypełnili sobą na chwilę znowu całą wyobraźnię. Zaborczo. Utwór na próbach wyłaniał się powoli i z pewnym oporem. Ten opór wynikał chyba z zestawienia tu bardzo odmiennych sposobów kształtowania materii: jeden polegający na kontroli i trzymaniu rzeczy w ryzach, a drugi przeciwnie. Mogłem mieć tylko, i miałem nadzieję, że w ujęciu koncertowym, z publicznością i, jakby to powiedzieć, nieodwołalnością każdego dźwięku wszystko złoży się w niekoniecznie wcale spójną, ale przekonującą całość. I (osobiście i subiektywnie) nie zawiodłem się. Swoją drogą ta niespójność, jak dotarło do mnie chyba dopiero podczas tzw. sesji Q&A (z udziałem moim, Radka Raka, Jacka Hawryluka i Bartka Chacińskiego), jest w Baśni wręcz rodzajem drugoplanowego programu. To jest również o byciu obcym. O byciu w nie swojej skórze, którą można zrzucić i przybrać inną pozostając jednocześnie wcieleniem poprzednim i nowym. O niewygodzie bycia sobą. Dziękuję w tym miejscu Radkowi za uzmysłowienie mi tego, i nie tylko tego, i za cały tekst.

 

Jestem też głęboko wdzięczny wszystkim wykonawcom: solistom (Adam Strug, Hubert Zemler), chórzystom (Camerata Silesia pod przewodem Ani Szostak), muzykom AUKSO (w różnych konfiguracjach), nieocenionemu jak zawsze Markowi Mosiowi, jak i całemu zespołowi auksodrone na czele z Filipem Berkowiczem.

 

Ale myślałem też o Şeküre. Ściśle o Enişte i czekającej go za chwilę śmierci. Jeszcze tego nie wie i dyskutuje z przybyszem, którego tożsamość nie jest dla widza jasna. I ma nie być jasna do końca. Z trudem wybieram tematy, o których rozmawiają. Ich dyskusja jest ważna, przenika całą powieść i nadaje właściwy kontekst innym jej wątkom (jak dyskusje Naphty i Settembriniego u Manna albo opisy pozyskiwania nafty z wieloryba u Mellvilla). Ale tu musi być tylko zasygnalizowana w paru słowach. Niektórzy powiedzieliby, że w ogóle nie musi, ale, no cóż, mylą się głęboko a ja się upieram, że owszem musi.

 

Byung-Chul Han’a nadal czytam, ale powoli poddaję się. Tu i ówdzie trafiam na zdanie porażająco przenikliwe i rezonujące we mnie głęboko, ale przez większość czasu nie rozumiem, albo wydaje mi się, że rozumiem ale się głęboko nie zgadzam. Sądzę, że diagnoza wypalenia dzisiejszego człowieka – wydrążenia i pustki nie jest nietrafna, ale pomija to, co wyłania się niepostrzeżenie zza horyzontu i nadaje wielu zdającym się być końcem świata zdarzeniom i jakościom nowy sens (jak dotąd zawsze się wyłaniało). Ale tu się nie upieram. 

 

Kolejny tydzień też nie będzie łatwy. Będą nagrania – najpierw Baśni a zaraz potem Leśmiana. Ale będę walczył.

 

PS. Źle się wyraziłem. Nie będę walczył, bo walczy to się na froncie. Będę dzielił uwagę, z radością.